Godz. 8.00. Z komórki leci melodia, której nienawidzisz (choćby była nie wiadomo jak piękna). Budzik. Jeszcze tradycyjne "5 minut" na "wybudzenie", zamykasz oczy, znajdujesz się gdzieś między jawą a snem...Telefon dzwoni! Kolega z Hotisa nie da pospać Traq obdzwania wszystkich i potwierdza m-ce i godz zbiórki. Kurcze, trzeba wstawać .
Szybkie śniadanie, upchniecie sprzętu do auta, po wcześniejszej walce ze wszystkim, co było w piwnicy, w celu dokopania się do windsurfingowych gratów. Które swoją drogą nie miały już chyba w planach wyjścia na wodę - bo kto przy zdrowych zmysłach pływa na desce w listopadzie...??
No ale nic, udało się. Uff...Bagażnik się domyka. Można ruszać. Po drodze na 1/2wysep zgarnęłam Grzesia, który od tej pory był naszym kierowcą - ze względu na ilość gratów miejsce dla pasażera było jak ta kawałowa blondynka...dosyć ograniczone . Na boisko w Chałupach przyjechaliśmy po 11.00, hotisowa ekipa (galu3, traq, M4ti) właśnie taklowała sprzęt, dyskutując z pasją o trymie odpowiednim do aktualnie panujących warunków Wyjrzałam za wał i z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że na 4.5 będzie dobrze. Szybkie przygotowanie dechy i pędnika, sprawne przebieranko w ciepłą gumę, trapez, niezbędnik z kolekcji wiosenno-jesiennej N. Prajda (kaptur, buty, rękawiczki) i jazda na wodę!
Miłe zaskoczenie - nie jest AŻ tak zimno! Ba, nawet czasem przez chmury przebije się jakiś ciepły promyk słońca! Południowo-zachodni kierunek wiatru dał nam to, po co przyjechaliśmy-naprawdę dobry fun! Wiało słabiej, niż przewidywała prognoza ( no cóż za nowość... ), ale najważniejsze, że bez problemu lataliśmy w ślizgu. Po wyhalsowaniu się wgłąb zatoki, gdzie tworzyła się fajna falka, można było trochę poskakać. Bliżej brzegu ćwiczyliśmy rufki, duck jibe'y, body dragi ( pod koniec nawet 2 ustane ). Oczywiście nie obeszło się bez gleb i konkretnych katap ( traq i Jego chwile grozy pod wodą... ) a co za tym idzie startów z wody, które przy tak niskiej temp są koszmarnym przeżyciem...
Po jakiejś godzinie, Galu musiał się zbierać. Razem z Nim zwinęli się również Kajciarze, którzy z nami śmigali i kręcili niezłe triki W pomniejszonym składzie (ale z nowopoznanymi hotisowcami - pstasiew-em i Jego kumplem) jeszcze chwile lataliśmy, a po 14.00 zeszliśmy z wody (wychłodzenie organizmu dawało się we znaki). Na szczęście wiatr już siadał i nie było aż tak żal kończyć jesiennej, zakończeniowej sesji na wodzie.
No i znów ta najgorsza część wyjazdu - uwolnienie się ze stroju foki i pakowanie gratów Na szczęście wszystko wynagradza gorąca herbata i mała szama na odzyskanie energii. Pożegnanie z forumowiczami, ostatnie spojrzenie na zatokę i do domu.
COLD WATER SESSION z dnia 13 listopada 2010r. okazała się jak najbardziej udana. Dzięki i do zobaczenia, ale chyba dopiero jak nasze małe morze zamarznie !!!
Maryśka PS. Wzrok sąsiadów, jak w środku listopada wyciągam z auta sprzęt WS i przenoszę go do piwnicy - bezcenny Tak, jestem uzależniona i dobrze mi z tym! |